czwartek, 8 października 2009

Jak długo na wawelu...

Gdy człowiek jest uparty i twardo stoi przy swoim stanowisku, a do tego jeszcze ma rację to myślę, że może być szczęśliwym człowiekiem. Piszę to na swoim przykładzie, ponieważ od pół roku upieram się przy tezie, że druga część kryzysu nadciąga, a co za tym idzie spodziewane jest dalsze umocnienie dolara i osłabienie notowań walut krajów wschodzących. Mówiąc krótko, na złotym gram pod sprzedaż.

W takiej sytuacji, gdy mieszają się interesy prywatne z obiektywna analizą powstaje bardzo subiektywny pogląd poparty milionem sztucznie wygenerowanych dowodów, aby tylko udowodnić, że ma się rację. Dziś zrobię to po raz kolejny pokazując wykres USDPLN w dłuższym horyzoncie czasowym.

W pierwszej kolejności wykres tygodniowy. Analizując skuteczność różnych wskaźników z analizy technicznej, jako sygnałów do otwierania zleceń (pominięta została wartość poznawcza odnośnie wyjścia z rynku oraz odwrócenia pozycji) moją największą przychylność zyskał MFI (Money Flow Index), który poza poziomami cen uwzględnia również wolumen na rynku. Jak każdy indeks, tak ten również ma swoje wady, a główną jest możliwość dowolnego określania liczby obserwacji do próby. Ja przyjąłem, że wskaźnik będzie obliczany dla dziesięciu poprzednich tygodni, ale prawdopodobnie, gdybym podwoił tę wartość, to połowa zaobserwowanych sygnałów wypadłaby z koszyka. Od 2005 roku pojawiło się tylko 15 sygnałów i co ciekawe 7 było pro sprzedażowych a osiem sugerowało kupno. Czyżby miało to jakiś związek z prawdopodobieństwem tego, że kupno i sprzedaż na rynku są w dłuższym okresie równie prawdopodobne i na dobrą sprawę cała techniczna nie jest warta funta kłaków i wystarczy rzut monetą?

Dodatkowymi narzędziami, które wziąłem pod uwagę przy analizowaniu aktualnego zachowania złotego w stosunku do dolara, były klasyczne linie trendu, wachlarz Gann`a oraz poziomy Fibo. Pomijając już obserwacje historyczne skupię się na tym co najważniejsze, czyli najaktualniejsze. W zeszłym tygodniu mieliśmy pierwszą świeczką powyżej spadkowej linii trendu zapoczątkowanego już w lutym, podczas gdy wtedy na rynku akcji panowała jeszcze BESSA a mini hossa nawet nie była w marzeniach.

Szczerze muszę przyznać, że skala umocnienia złotówki mnie zaskoczyła. Spodziewałem się, że poziom 3 zł zostanie obroniony, a od tamtego momentu rozpocznie się ponowny marsz w górę. Niestety rynku nie da się zaczarować, a już tym bardziej przewidzieć. Można jedynie snuć domysły i przypuszczenia, ale w oparciu o coś trzeba przeciez podejmować ryzyko.

Wracając do zaobserwowanego sygnału kupna na wykresie cenowym pragnę jeszcze pokazać, ze ten duży ruch od lutego zniósł poprzedni, kryzysowy wzrost dolara, aż o 62.8% i utworzył formację przypominającą chorągiewkę. W takim wypadku należałoby oczekiwać wzrostu kursu do 4,50 – 5 zł za jednego zielonego !! Taki poziom ciężko sobie wyobrazić, aczkolwiek w obecnych czasach nic nie można wykluczyć. Ze względu na wręcz mikroskopijną szansę realizacji tego scenariusza nie będę nawet go nanosił na wykres, postanowiłem tylko o tym napisać, żeby na wszelki wypadek móc kiedyś udowodnić swoją rację :).

Co więc dalej może się wydarzyć. Uważam, że pomarańczowa najbardziej aktualna wzrostowa linia trendu, która pokrywa się ze wsparciem Fibo, a do tego ta chorągiewka są zwiastunami dynamicznego osłabienia złotego przynajmniej do 3,20 zł, gdzie jest 38.2% ostatniego zniesienia, a dalej 3,30 czyli połowy spadkowej fali od lutego. To wszystko wciąż mało w stosunku do tego co zakładałem wcześniej. Mody wiek i rządza hazardu podpowiadają, żeby nawet przy tych poziomach grać dalej, ale zdrowy rozsądek radzi wziąć swoje i nie być chytrym.

Najgorsze w tym wszystkim są cyfry. Jeżeli przyjąć wariant minimalny, czyli wspomniane 3,20 to do wzięcia obecnie jest 10% do końca roku, ale nie używając dźwigni. Przy standardowym lewarze oznacza to 1000% zwrotu i to te liczby potrafią zgubić nawet najbardziej odpornego inwestora. Dziesięciokrotny zwrot z inwestycji w trzy miesiące zdarzył się zapewne niejednemu i ten wie, jaka to pokusa. Pytanie, czy gra jest warta ryzyka?

Na koniec dorzucam pozostałe wykresy ze złotówką w tle na tym samym szablonie zmiennych.




czwartek, 16 lipca 2009

Rynek pracy w USA z bliska.

Wczorajsze popołudnie było niezwykle bogate w ważne publikacje makro i dane finansowe spółek. Na ten drugi temat w zasadzie nie da się nic więcej dodać niż już napisano, dlatego skupmy się na tych pierwszych.

Dopiero co wczoraj poruszyłem temat niższych odczytów wskaźników zaufania, a tu proszę kolejna negatywna niespodzianka. Index koniunktury przemysłu z okręgu Filadelfii zaliczył spadek z -2.2 do -7.5, a dodam tylko, że najgorszy odczyt jakiego spodziewali się analitycy to -7. Po czterech miesiącach wzrostów i tutaj mamy schłodzenie, choć otwarcie przyznaję, że nie jest to jakiś wielki spadek (ujemny wzrost). Rynek finansowy na chwilę zareagował na ten dczyt, ale moim zdaniem prawdziwa reakcja pojawi się jutro lub też zaraz przed zamknięciem sesji w NY, ponieważ póki co nakręcają wszystko wyniki JP Morgan`a.

Ale co tam jakiś mały wzrost Philly Fed, przy takim spadku liczby nowych bezrobotnych i tych kontynuujących. Niech nikogo nie zmylą lepsze odczyty. W Stanach Zjednoczonych, inaczej niż np. w Polsce, kuroniówka przysługuje tylko przez 26 tygodni, czyli tylko przez pół roku! (http://jobsearch.about.com/cs/unemployment/a/unemployment.htm) Oczywiście, w sytuacjach podwyższonego bezrobocia każdy Stan może wypłacać tzw. przedłużony zasiłek dla bezrobotnych nawet przez 13 tygodni od 26 tygodnia pozostawania bez pracy. Ale! Jeżeli w danym okręgu nie zapadnie taka decyzja, to jeżeli przez pół roku nie znajdziemy pracy i skończy Nam się zasiłek zostajemy wykreśleni z listy bezrobotnych. Widniejemy wtedy w bardzo czarnej statystyce U6. Popatrzmy więc na wykresy.

Ten graf znają już chyba wszyscy – tygodniowa zmiana liczby bezrobotnych w USA począwszy od lat 60` do dzisiejszego odczytu. Specjalnie wziąłem wykres z serwisu Banku Rezerwy Federalnej w St. Louis, żeby było widać zaciemnione okresy recesji. Trzy ostatnie okresy recesyjne kończyły się praktycznie wtedy, gdy zaczynała spadać liczba nowych bezrobotnych. Jeśli chodzi o statystykę tych danych, to od stycznia 1967 roku było 2219 odczytów. Średnia dla wszystkich wyniosła 358 tyś osób a mediana o 10 tyś mniej. Po co mi znać te wartości? A no po to, że muszę przyjąć pewną graniczną wartość po przekroczeniu której do urzędów pracy zgłasza się więcej niż normalnie osób i chcę wiedzieć jak długo trwa taki stan. Przy użyciu kilku sztuczek w Excelu otrzymałem taki wykres.

Obecnie urzędy pracy notują liczbę nowych bezrobotnych więcej niż średnio od 63 tygodni. Podczas dwóch ostatnich kryzysów było to ok. 130 tygodni, a w latach 80` gdy połączyły się dwa kryzysy tak wysokie wartości notowano przez 236 tygodni! Jeżeli teraz miałoby dojść do takiej eskalacji bezrobocia, to jego stopa mogłaby spokojnie dojść do 15%, a niewykluczone, że o wiele wyżej.

Jeżeli jesteśmy już przy stopie bezrobocia, to mała ciekawostka zaczerpnięta ze wspominanego już artykułu James`a Quinna.

Wszyscy zapewne jeszcze pamiętamy o Stress Testach przeprowadzonych przez Administrację USA na bankach, ale czy wiedzieliście, że wg tego Testu w najgorszym możliwym wariancie po drugim kwartale spodziewano się bezrobocia na poziomie 8,8%, podczas gdy faktycznie jesteśmy już przy poziomach zakładanych na 4 kw. 2009 r. Ja nie potrafię powiedzieć jaki to będzie miało wpływ na kondycję banków i czy w ogóle to wpłynie na wyniki. Na zdrowy rozsądek większa liczba bezrobotnych to większe niebezpieczeństwo opóźnień w spłacie kredytów, ale również mniej udzielonych nowych pożyczek, a m.in. dlatego wciąż utrzymywane są stopy procentowe na poziomie zera. To jednak jeszcze nie koniec.

Teraz mój ulubiony wykres, perła w koronie. Na niebiesko wskaźnik zatrudnienia w gospodarce (jaka część zdolnych do pracy faktycznie pracuje). Na czerwono, średni czas pozostawania bez pracy (ile tygodni średnio bezrobotny pozostaje bez pracy). Lata 1983 – 2000 to systematyczny wzrost odsetka zatrudnionych i tuż przed pęknięciem bańki internetowej osiągnął szczyt podchodząc pod 65%. Boom gospodarczy pierwszej dekady nowego millenium, a co za tym idzie hossa na rynku surowców, towarów, akcji, a także kredytowy mnie były na tyle silne, żeby zwiększyć jeszcze bardziej udział osób pracujących. Oczywiście przez ostatnie 7 lat inwestorzy raczej patrzeli na to co się dzieje na Emerging Markets oraz w krajach BRIC niż w USA, ale czy teraz uda się bez USA wyjść z tego kryzysu i rozruszać koło zamachowe gospodarki. To może być jednak trudne wyzwanie.

Dodatkowo na czerwonej krzywej średniej liczby tygodni pozostawania bez zatrudnienia widać, że mamy do czynienia z sytuacją nie spotykaną od WWII. Przeciętny amerykański bezrobotny jest bez pracy już ponad 24 tygodnie (a są to dane za czerwiec, obecnie mija trzeci tydzień lipca) i lada moment straci zasiłek – jeżeli jest ze Stanu, który nie wprowadził przedłużonego prawa do zasiłku, a tak jest w połowie Stanów. Wiadomo, że średnia jest najbardziej kłamliwą statystyką w historii, ale mimo wszystko skala wzrostu okresu pozostawania bez pracy jest ogromna.

Jeżeli teraz to wszystko zebrać do ku… to mamy stopę bezrobocia wyższą o niż w najgorszym scenariuszu Stress Testów, a przeciętny bezrobotny jest bez pracy już 24 tygodnie. Prawo do zasiłku przysługuje tylko przez 26 tygodni. Obecnie pracuje niecałe 60% zdolnych do pracy, czyli cofnęliśmy się do lat 80`. Ostatnie dane pokazują, że spada liczba nowych bezrobotnych oraz tych kontynuujących, ale dopiero za dwa tygodnie dowiemy się czy dlatego, że znaleźli pracę, czy po prostu zostali przeniesieni do innej statystyki i w ogóle zrezygnowali z poszukiwania pracy. Ta sama sytuacja ma miejsce w Wielkiej Brytanii o czym pisałem wczoraj. Nie inaczej jest w Strefie Euro i Japonii. Mnie nie przekonuje pogląd, że Chiny, Brazylia i Indie (Rosję już skreśliłem) wydźwigną światową gospodarkę. Warto się przygotować na kolejny atak realnej sfery gospodarki w sfere monetarną.

Pozdrawiam, Mateusz.